Cześć,
Dziś przychodzę do Was z recenzją dwóch bardzo ciekawych kosmetyków, które miałam okazję poznać dzięki jednemu spotkaniu blogerek. Wcześniej nigdy nie słyszałam o firmie Pure Green Coffee Company,
dlatego bardzo ucieszyłam się z możliwości wypróbowania ich produktów.
Recenzja będzie dotyczyć dwóch kosmetyków z miętowej linii do
pielęgnacji ciała i twarzy, a mianowicie żelu oczyszczającego i
peelingu. Jeżeli jesteście ciekawi, co sądzę o tym duecie, to już teraz
zapraszam do lektury.
Płyn do mycia twarzy i ciała + peeling Mighty Mint — Pure Green Coffee Company
Od producenta: Dzięki właściwościom nawilżającym zielonej kawy, nasz płyn do mycia twarzy i ciała delikatnie oczyszcza, odświeża i tonizuje skórę, nie wysuszając jej. Jest także naturalny, wegański i przetestowany dermatologicznie.
Naturalny, wegański, przetestowany dermatologicznie i wzmocniony dzięki nawilżającym właściwościom zielonej kawy, Pure Green Coffee Company Body Scrub złuszcza i wygładza naskórek, zmiękcza i tonizuje skórę.
Opakowania: Żel jest zamknięty w butelkę o pojemności 200 ml, a słoiczek z peelingiem ma 200 g.
Konsystencje:
Żel ma przeźroczysty kolor i jest całkiem gęsty, scrub jest zbity i od
razu widać, że jest w nim zatopiona cała masa drobinek zdzierających.
Zapachy: Oba te produkty pachną miętowo — kojarzą mi się z jakimiś miętowymi landrynkami i zieloną kawą. Aromat utrzymuje się na ciele całkiem długo.
Ceny/dostępność: Za żel musimy zapłacić 4 £, a za peeling 10.80 £. Wartości podaję w funtach, bo w takich też są na stronie internetowej, gdzie można zdobyć te cudeńka.
Moja opinia: Kosmetyki z tej serii są zamknięte w wygodnych i całkiem ładnych opakowaniach. Butelka z żelem ma 200 ml, z kolei peeling 200 g. Nie miałam żadnych problemów z tym, żeby zużyć te dwa kosmetyki do końca, a z tyłu opakowań czekają na nas wszystkie interesujące wiadomości, takie jak skład, czy sposób użycia. Na przyszłość muszę zwracać większą uwagę na wspomniane informacje, bo dopiero pisząc ten post... uświadomiłam sobie, że sięgałam po przeterminowane produkty. Data ważności była do końca marca, a ja używałam tej dwójki głównie w wakacje. Na szczęście z produktami było wszystko w porządku, temu też pewnie w ogóle nie zorientowałam się, że najlepszy czas na użycie... już minął. Wspomnę jeszcze o tym, że zapach obu tych kosmetyków jest praktycznie identyczny. Kojarzy mi się z miętowymi landrynkami i zieloną kawą, ale to właśnie w przypadku żelu jest jakby trochę bardziej intensywny. Pod koniec opakowań ta woń już mnie trochę męczyła, ale podejrzewam, że jak ktoś będzie sięgał po te produkty od czasu do czasu, to nie będzie żadnego problemu. Płyn do mycia twarzy i ciała jest całkiem gęsty i przeźroczysty. Do dokładnego umycia nie musiałam nigdy używać zbyt wiele tego kosmetyku, co oczywiście przełożyło się na jego dużą wydajność. W kwestii działania również nie miałam na co narzekać. Żel dobrze oczyszczał ciało, nie podrażniał go, a w przypadku pielęgnacji twarzy — radził sobie nawet ze zmywaniem makijażu. Jedyne, co trochę mi przeszkadzało to fakt, że przez dużą gęstość tego produktu — jego spłukiwanie troszkę trwało. Płyn zabrałam ze sobą na wakacje, ponieważ nie chciałam brać dwóch osobnych produktów do pielęgnacji twarzy i ciała i to był w sumie mały strzał w dziesiątkę. :)
Jeżeli chodzi o peeling, to od razu ucieszyłam się z tego, że jest zamknięty w takim wygodnym słoiczku. Takie opakowanie pozwala nam zużyć produkt do końca i nie trzeba przejmować się koniecznością przecinania tubki. To dobre rozwiązanie, zwłaszcza że jego konsystencja była dosyć twarda i zbita i dopiero pod wpływem ciepła dłoni stawała się taka troszkę bardziej maślana. Już na pierwszy rzut oka widać, że w peelingu znajduje się cała masa drobinek zdzierających, dzięki czemu peelingowanie ciała jest bardzo przyjemne. Ja zazwyczaj peelinguję wybrane partie ciała — np. uda, brzuch, albo ręce i przy takim stosowaniu ten scrub wystarczył mi na około 4 tygodnie naprawdę regularnego używania. W tym czasie zdarzało mi się też używać go na całe ciało, więc wydajność tutaj znowu jest zdecydowanie na plus. Właściwie dla mnie jego jedynym minusem był wspomniany już, intensywny zapach, który pod koniec słoiczka stał się dla mnie trochę męczący. Nie lubię mieć otworzonych kilku kosmetyków z tego samego typu, ale pewnie krótka przerwa od tego produktu sprawiłaby, że nasza relacja zatrzymywałaby się na słowie love. A tak to trochę love, trochę hate. ;)
W moich małych już kosmetycznych zapasach, mam jeszcze masełko z innej serii z tej firmy, po które niedługo sięgnę. Niestety ono też jest już przeterminowane, ale nigdy wcześniej go nie używałam więc mam nadzieję, że będzie ok. Ta sytuacja sprawiła też, że na pewno będę bardziej zwracać uwagę na daty zamieszczone na kosmetykach. Miałyście okazję wypróbować te produkty?
Nie miałam okazji, ale peelingi tego typu lubię :)
OdpowiedzUsuńTego zapachu jestem bardzo ciekawa, bo konsystencja widzę jest bardzo w mim typie. O peelingu oczywiście myślę :)
OdpowiedzUsuńooonie słyszałam o tej marce ;D
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie ten peeling do ciała.
OdpowiedzUsuńPatrząc na etykietę miałam nadzieję, że produkty będą miały miętowy zapach :D I uff - tak :)
OdpowiedzUsuńJa lubię takie intensywne zapachy, więc istnieje szansa, że mnie by nie męczył. Póki co nie używałam i nie słyszałam o tej marce :)
O, zupełnie nie znane mi kosmetyki, kawa i mięta brzmi kusząco :) Szkoda tylko że termin minął, niestety coraz częściej blogerkom daje się kosmetyki na granicy terminu ważności i trzeba używać już...szkoda :)
OdpowiedzUsuńKompletnie nie znam tej marki.
OdpowiedzUsuńTen peeling mnie zainteresował. Jeszcze nigdy nie miałam nic z tej marki. :)
OdpowiedzUsuń