Naturalna maska wygładzająca bez silikonów Nothing Sili — Anwen
Od producenta: Szykujesz się na większe wyjście? Bez względu na to, czy to będzie wręczenie złotych statuetek, ślub, randka czy inna specjalna okazja - użyj wcześniej maski Nothing Sili. Bankietowa maska do włosów doda im olśniewającego blasku, zapewni niebywałą gładkość bez nadmiernego obciążenia i wspaniałą puszystość bez puszenia. W składzie nie znajdziesz ani grama silikonów!
Opakowanie: Ta maska jest zamknięta w klasycznej dla marki tubce o pojemności 200 ml.
Konsystencja: Jest gęsta, jasna i trochę przypomina krem. Oczywiście ta kremowość przekłada się na sporą wydajność. Przy użyciu zdecydowanie nie trzeba nakładać tej maski zbyt wiele.
Zapach: Byłam go bardzo ciekawa! Jest bardzo lekki i przyjemny, trudno mi powiedzieć, jakie są jego dominujące nuty.
Cena/dostępność: Maska w cenie regularnej kosztuje 39,99 zł. Oczywiście można ją upolować na stronie marki, ale i w innych, ogólnodostępnych drogeriach. Ja swój egzemplarz dostałam dzięki współpracy z Pure Beauty, z czego nie ukrywam... bardzo się cieszę!
Moja opinia: Nothing Sili od Anwen to maseczka zamknięta w wygodną tubkę o pojemności 200 ml. Takie opakowanie można bez problemu rozciąć, a tym samym zużyć cały kosmetyk do końca. Cieszę się tym bardziej, bo jak już wspominałam, konsystencja jest dosyć gęsta, a ja zdecydowanie nie lubię marnowania kosmetyków. A tak to bez problemu rozetnę sobie tubkę i zużyję cały kosmetyk do końca. :) Wspomnę jeszcze o szafie graficznej, bo zdecydowanie do mnie przemawia. Kocham fioletowy kolor, a ta tubka wygląda bardzo elegancko... tak idealnie na jesień. Nie dziwię się więc, że zagościła w iście jesiennej edycji Pure Beauty.
Kosmetyki Anwen z reguły bardzo fajnie pachną i tutaj w sumie było podobnie. Chociaż przyznam Wam szczerze, że ten aromat nie przypomina żadnego z kosmetyków tej marki, które wcześniej miałam okazję testować. Tutaj jest taki delikatny, a zarazem trochę owocowy. Fajna kompozycja, którą wyczuwam głównie podczas aplikacji. Później już nie. Ja co prawda 'nie mam nic' do silikonów, ale i tak byłam naprawdę ciekawa, jak ta maseczka się u mnie sprawdzi. Pewnie ze względu na ogromną sympatię do marki. ♥ Bardzo szybko zabrałam ją do łazienki i wzięłam się za testowanie. W końcu kto powiedział, że nie można mieć wielkich wyjść codziennie? :D
Wspominałam Wam już o tym wielokrotnie, ale czemu nie powtórzyć. Mam włosy niskoporowate w kierunku średnioporowatych. Moją największą zmorą jest z reguły nadmierne puszenie się pasm, dlatego byłam tej maseczki tym bardziej ciekawa. No i tak... po jej kilkukrotnym użyciu stwierdzam, że jest naprawdę fajna, ale jakoś tak brakuje mi efektu WOW? Zacznę od początku — stosowałam ją zarówno w duecie z mocniejszymi, jak i lżejszymi szamponami. Nakładałam zgodnie ze wskazówkami producenta — i na 3-5 minut i na zdecydowanie dłużej. Mam jednak wrażenie, że bez względu na czas aplikacji, efekty były bardzo podobne. Włosy po wysuszeniu były ładnie dociążane i błyszczące, ale bardziej określiłabym ten produkt jako taką spoko odżywkę, a nie jakąś maseczkę na wielkie wyjścia.
To odżywka PEH, w środku znajdziemy masło shea i pochodną oleju kokosowego. Jest też naturalny olej babassu i z nasion brokuła. To roślinne alternatywy dla silikonów :)
Cieszę się, że miałam okazję wypróbować tę maskę, no i oczywiście zużyję ją do końca! To nie jest zły kosmetyk, ale po prostu brakuje mi takiego efektu WOW, o jakim jest wspomniane na etykiecie. W 'internetach' czytałam, że ta maska rewelacyjnie sprawdza się na włosach średnioporowatych i wysokoporowatych, dlatego może to właśnie na takich jeszcze lepiej się sprawdzi?
Dajcie znać, czy miałyście okazję ją używać! :)
Obecnie miałaby szansę sprawdzić się na moich włosach, ale kiedyś bez silikonów ani rusz ;)
OdpowiedzUsuńMnie bardzo ciekawi ta maska
OdpowiedzUsuń